W kioskach wciąż jeszcze znajduje się „Nowa Fantastyka” z „Chłopcem
i wiedźmą”. Był to mój debiut w tym piśmie i - w pewnym sensie - spóźnione
spełnienie młodzieńczego marzenia (jako egzaltowany nastolatek, dawno, dawno
temu i chyba w zupełnie innej bajce wysłałem swoje grafomańskie teksty na jeden
z konkursów literackich „Fantastyki”). Nie był to jednak mój debiut w
ogólnopolskim periodyku – tak się śmiesznie składa, że moje pierwsze
opowiadanie na papierze ukazało się dokładnie dwadzieścia lat temu. Nie byłbym
sobą, gdyby przy tej okazji nie naszło mnie kilka – gorzkich przeważnie –
refleksji.
Przede wszystkim zdałem sobie sprawę, że minęło już prawie
35 lat odkąd połknąłem bakcyla fantastyki (tak, nie ma to jak być spostrzegawczym
– że zacytuję własną książkę „czas płynie i nic, kurwa mać, nie może go
powstrzymać”).
35 lat to cholernie długo. Przynajmniej kilka, jeśli nie
kilkanaście epok, jeśli przełożymy to na życie literackie. Pamiętam czasy, kiedy nikomu jeszcze nie śniło
się o Sapkowskim. Pierwszym pisarskim guru i idolem był dla mnie (i myślę, że
dla wielu moich rówieśników). Janusz A. Zajdel (Lem był trochę zbyt odległy;
skryty w chmurach literackiego Olimpu). Zajdel był bardziej ludzki, tworzył teksty
nie pozbawione, rzecz jasna, różnorakich wad i ograniczeń, ale błyskotliwe, wciągające
na wielu poziomach i posiadające przesłanie (lecz absolutnie nie epatujące
tanim dydaktyzmem). Literaturę w każdym calu fantastyczną, ale jednocześnie
zaangażowaną w świat. Nie pozbawioną poczucia humoru ale poważnie traktującą –
i świat i czytelnika i wreszcie samą siebie.
Kto z ludzi dziś interesujących się fantastyką czytał najważniejsze
powieści Zajdla? Lub choćby tylko jedną z nich? Odjechane powieści Snerga? Kto kojarzy „Arsenał” Oramusa? „Głowę
Kassandry” Baranieckiego? Wspomnianą w jednym z poprzednich postów „Gar’Ingawi
Wyspę Szczęśliwą” Borkowskiej?
A potem przyszły lata 90-te – era Sapkowskiego, ale również
Dukaja, Huberatha, Żerdzińskiego. Ilu z moich ulubionych autorów zamilkło – tak
jak ten ostatni? Dałbym naprawdę sporo, by móc przeczytać nową powieść
Żerdzińskiego.
Lata 2000 i dalej. Tak, w tym okresie również powstało wiele
świetnych książek. Ale jednocześnie, jak sugerowała mi kiedyś naprawdę znana i
świetna Autorka, „literatura fantastyczna podczas ostatniej dekady stała się po
prostu ekwiwalentem przygodowej literatury młodzieżowej - cała reszta to didaskalia”.
Obawiam się, że jest w tym sporo racji. Nie, nie mam nic przeciwko literaturze
młodzieżowej, czy też jak to mówią niektórzy „rozrywkowej” (ciekawe pojęcie,
swoją drogą, może poświęcę mu kiedyś osobny wpis). Od czegoś trzeba zacząć
przygodę z fantastyką. Ale szkoda, że większość czytelników na tym też kończy. Marzy
mi się, żeby na polskim rynku było również miejsce dla autorów wymagających
odrobinę więcej i od siebie i od czytelnika, takich jak choćby wspomniani Żerdziński
i Borkowska, czy też, z bardziej współczesnych, Sebastian Uznański, którego
rewelacyjne, dickowskie „Senne Pałace” przepadły z kretesem i nie wiadomo nawet
czy doczekają się konkluzji. Chciałbym też, żeby z pozycji zagranicznych przekładano
nie tylko Sandersona czy Abercrombiego, ale na przykład dokończono „Annały
Zachodniego Wybrzeża” Le Guin oraz „Kroniki Thomasa Niedowiarka” Stephena
Donaldsona.
Pisma literackie. Hm… Pamiętam czasy, gdy „Fantastyka”
rozchodziła się w ponad 100k nakładzie i
nawet moje codzienne bieganie do kiosku skoro świt nie gwarantowało, że zdobędę
najnowszy numer, bo często w całości i tak od razu szedł cały do „teczek” (czy
ktoś pamięta jeszcze taką instytucję?). Z czasem NF wyrosła konkurencja w
postaci „Fenixa”, pojawiały się kolejne pisma. I koniec końców, nieodmiennie
znikały. Rynek wydał wyrok. Od paru lat NF znów jest monopolistą – czy też może
raczej Ostatnim Bastionem, którego mury kruszeją z każdym rokiem.
Moja małżonka naśmiewa się ze mnie, gdy próbuję jej się żalić,
nieuchronnie brnąc w banał. Tak, wiem, to oczywiste, to była inna epoka, inne
pokolenie, inne potrzeby. Obecnie mamy Internet, gry komputerowe i tysiąc
kanałów telewizyjnych. Formy rozrywki lepiej dostosowane do aktualnych oczekiwań
społecznych i psychicznych. Jestem widać mało elastyczny, skoro biadolę nad zeszłorocznym
śniegiem, zamiast postarać się zrozumieć ducha czasu.
Ale chyba już do końca pozostanę dinozaurem. I wybaczcie –
jeśli kiedyś – nie daj Bóg/odpukać - Ostatni Bastion też padnie, po prostu
uznam, że świat ostatecznie się skończył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz