środa, 19 grudnia 2018

Dalej niż koniec drogi


W najnowszym numerze „Nowej Fantastyki” (1/2019) ukazał się właśnie mój tekst Dalej niż koniec drogi. Jako ktoś, kto lubuje się w nieistotnych statystykach i zestawieniach odnotowuję, iż jest to moje pierwszy „nieteraiowe” opowiadanie od czasu Księdza Marka trzech spotkań z demonem z 2012 r. Jak również, iż stanowi czwarty tekst mojego autorstwa, wydrukowany w „NF” bądź „FWS” (a zatem zrównuję się tutaj z liczbą utworów, jakie dawno temu, w poprzednim wcieleniu opublikowałem na łamach pewnego nieistniejącego już periodyku).

Co do samego opowiadania, to stało się ono obiektem interesującej dyskusji (oraz redakcyjnych bojów;)) pomiędzy mną a redaktorem działu literatury polskiej „NF”.  Za wszystkie uwagi i wątpliwości chciałem w tym miejscu Michałowi Cetnarowskiemu serdecznie podziękować – pozwoliły mi one lepiej zrozumieć, o czym właściwie chciałem opowiedzieć. No i skłoniły mnie do wymęczenia tego oto posta.

Główne źródło inspiracji stanowił, oczywiście, japoński film Ballada o Narayamie z 1983 r. w reżyserii Shoheia Imamury. Opowiada on (w bardzo brutalny i dosadny sposób) o surowym życiu mieszkańców położonej w górach wioski. Kultywują oni tradycję polegająca na tym, iż każdy członek wspólnoty po ukończeniu 70 roku życia musi udać się na tytułową górę (Narayamę), by tam umrzeć (zwyczaj znany w kulturze japońskiej jako „ubasute” – pojawił się nawet w jednej z części komiksu Stana Sakaia Usagi Yojimbo).

Film jest w duchu hipernaturalistyczny (niech Chłopi się schowają). Epatuje seksem i przemocą może nie tak spektakularnie jak serialowa Gra o Tron, ale za to o wiele bardziej przekonywująco, jako że wszystko realistycznie wynika tutaj z bezwzględnych zasad i pragmatyzmu rządzących życiem wieśniaków.

Bohaterka filmu, siedemdziesięcioletnia Orin jest całkowitym przeciwieństwem mojej protagonistki.  Matriarchini rodu bez reszty podporządkowana jest tradycji oraz dobru swej rodziny – tak jak je pojmuje. Bez najmniejszego wahania, na przykład, wysyła na okrutną śmierć ciężarną dziewczynę wnuka, uznając (podług logiki wioski jak najbardziej słusznie), że działa w interesie wspólnoty. Końcowe sceny filmu pokazują jak Orin spokojnie i z godnością zamarza na szczycie Narayamy, pozostawiona tam przez kochającego syna;)

W tym momencie jako urodzony eskapista wyobraziłem sobie, że na miejscu Orin znalazł się ktoś buntujący się przeciwko odwiecznym zasadom. Marzyciel tęskniący za inną rzeczywistością niż ta w której mu/jej przyszło żyć. Ujrzałem jak osoba ta wstaje, otrzepuje się ze śniegu i… rusza w dalszą drogę.

Kilka słów co do zastosowanych w tekście konwencji, jako że one właśnie stały się w dużej mierze przedmiotem gorącej „przedredakcyjnej” dyskusji. Przede wszystkim – świat przedstawiony nie miał nawiązywać do dystopii czy też SF. Stylistyka jest tu z założenia trochę bajkowa, metaforyczna raczej niźli konkretna, "światotwórcza". Nie chcę przez to powiedzieć, że rzeczywistość "północnej" i innych wiosek jest w stu procentach umowna, czysto symboliczna, ale na pewno jest o wiele bardziej "przesunięta" ku takiej właśnie niedosłownej interpretacji, niż typowa przygodowa fantasy, postapo, dystopia, steampunk, czy elementów czego jeszcze byśmy się tu nie doszukali. Elementów tych zresztą w założeniu czytelnik ma się właśnie doszukać - czyli skojarzyć, oprócz Ballady o Narayamie,  nawiązania do wielu innych książkowych czy filmowych światów. Zwłaszcza tych z japońskiej anime. Statek na niebie, dla przykładu, miał być nieco steampunkowy a wizualnie został „ukradziony” z Children Who Chase Lost Voices Makoto Shinkaia. Intruz "wprawiający w ruch" protagonistkę został z kolei zapożyczony (i odpowiednio przetransformowany) z Kino No Tabi. Nawiasem mówiąc ­– myślę, że całe to opowiadanie to z mojej strony też trochę taki hołd złożony anime właśnie.

Tak na marginesie, czy znacie pojęcie "pożyczonej scenerii" z dalekowschodniej architektury („shakkei” po japońsku)? Stosuje się to rozwiązanie zwłaszcza przy komponowaniu klasycznych ogrodów. Próbuję tu właśnie (i nie tylko tu) robić coś trochę podobnego – otwierać "okna" z których widać (za mgłą co prawda) inne teksty i filmy.

Dalej niż koniec drogi to jednak dla mnie przede wszystkim opowieść nie tyle o jakimś tam świecie (on stanowi tylko tło), ale o indywidualnej ludzkiej pielgrzymce – i w tym sensie narracja Gorjim jest nieco solipsystyczna. Z racjonalnego punktu widzenia można się nawet zastanawiać, czemu nikt wcześniej nie dokonał tego samego, co starzejąca się kobieta. Nie odkrył nowej drogi. Odpowiedziałbym na to następująco: prawdziwa ucieczka okazuje się ostatecznie zaskakująco łatwa – pod warunkiem, że uda nam się pokonać pewne bariery - które istnieją przede wszystkim nie na zewnątrz lecz wewnątrz nas. I na to pragnąłem właśnie zwrócić uwagę czytelnika. Nie chciałem, by w pierwszej kolejności dywagował nad takimi czy innymi mechanizmami społecznymi zniewalającymi jednostkę (jak w dystopii) lecz by zamiast tego pomedytował nad symboliczną wewnętrzną wędrówką. Nad tym, że rzeczy, które wydają się całkiem dalekie, mogą być w istocie bliskie. Moim zamierzeniem było odwrócić uwagę czytelnika od rozpraszających konkretów i skierować ją ku sprawom bardziej ulotnym.

 "Nowy" świat do którego pod koniec opowiadania dociera Gorjim nie stanowi w założeniu idylli czy utopii, ale świat "otwartych możliwości"; świat, gdzie ludzki los nie jest zdeterminowany jedynie przez zewnętrzne okoliczności. I to miał być kolejny temat opowiadania - czy człowiek (do jakiego stopnia) jest w stanie uwolnić się spod tyranii opresyjnych okoliczności – najprzeróżniejszych uwarunkowań politycznych, społecznych, czy rodzinnych.

Nikt też nie powiedział, że Gorjim w jej "drugim" i, bądźmy szczerzy, już chyba niezbyt długim życiu czekają same przyjemności. Być może czekają ją przygody. Niebezpieczeństwa. Ale przede wszystkim – wolność. Choćby na krótko ale jednak.

I wreszcie na sam koniec – zauważyłem ostatnio, że pomysły często chodzą u mnie parami. No i chyba spodobało mi się pisanie o starych kobietach. Całkiem niespodziewanie, osiem miesięcy po skończeniu Dalej niż koniec drogi, popełniłem Kontrapunkt (patrz ten oto wpis). Sytuacja narracyjna jest tutaj pod pewnymi względami łudząco podobna. Oba teksty opowiadają o starych kobietach, które dokonują retrospekcji własnego życia. Główny punkt odniesienia i dla Gorjim i dla Halin stanowi niespodziewane i niezwykłe spotkanie, które przydarza im się w dzieciństwie lub młodości – i obie kobiety przez resztą swego życia próbują jakoś się do niego ustosunkować. Znaleźć własną odpowiedź. Na różny sposób i z różnym skutkiem. Ale to już zupełnie inna historia.

niedziela, 9 grudnia 2018

Kontrapunkt


Najbardziej jako autor lubię teksty nieplanowane, takie, które znienacka pojawiają się w mojej wyobraźni i (najlepiej) z marszu od razu są potem wystukiwane na klawiaturze. Być może wynika to po prostu ze złudnego poczucia, że coś tam jednak udaje mi się w miarę sprawnie zrobić. Najbardziej frustruje mnie natomiast sytuacja odwrotna – gdy miesiącami (latami) nie jestem w stanie zasiąść do już całkiem szczegółowo zaplanowanego tekstu, o którym wiem, że (podług moich prywatnych kryteriów) jest wart napisania.

Kontrapunkt należy na szczęście do tej pierwszej kategorii. Ot, w pewnym momencie, nieco ponad miesiąc temu, pomyślałem o scenie, która mogłaby stanowić preludium do Krzyku, na podobnej zasadzie, jak relacja małej Fawi stanowi preludium do Długu. I nagle przed moimi oczami stanęła skromna kobieta z Dorzecza, w swej prywatnej desperacji udająca się w pielgrzymkę do Góry Esam na jakieś kilkadziesiąt lat zanim miejsce to rozsławił Anwari i na ponad dwieście zanim mogliśmy je oglądać oczami Joanny, Kingi i Michała (ilustracja obok).

Jak zwykle trochę przesadziłem. Powstał tekst o objętości niemal 190 k, więc w przeciwieństwie do relacji Fawi, która zajęła raptem 10 stron ciężko nazwać go teraz „prologiem” czy „preludium”. Postanowiłem zatem zatytułować go „kontrapunktem”.  Ma to, rzecz jasna, uzasadnienie również w treści samego utworu, a kompozycyjnie historia Halin będzie właśnie kontrapunktem dla finalnych peregrynacji Kali w Lśniącym Mieście. Opowieść ta ­– paradoksalnie relacjonowana wyłącznie z perspektywy zwykłej wiejskiej kobiety, która nigdy nie była pierwszoplanowym aktorem jakiś niezwykłych wydarzeń poza dramatem własnego życia – mimochodem wprowadza sporo kluczowych informacji o Świecie Błękitu i pozwala wiele rzeczy ujrzeć w zupełnie nowym świetle. Z jednej strony troszeczkę wyjaśnia pewne enigmatyczne kwestie, które pojawiły się w Długu i wcześniej w Dziedzictwie. Z drugiej – przygotowuje nas na to, co spotka Kalę w Krzyku.

Jednocześnie, wydaje mi się że w dalszym ciągu jest to opowieść autonomiczna, której główną bohaterką jest przecież od początku do końca sama Halin.

Jestem z tej mikropowieści całkiem zadowolony, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, iż jest ona zasadniczo niedrukowalna. To znaczy, zakładam, że czytelnicy będą w stanie przełknąć ją w Teraii Zero, gdzie zostanie zamieszczona po dwóch całkiem satysfakcjonujących metafizyczno-magiczno-konwencjonalnych awanturach a przed awanturą trzecią. Nie odważyłbym się jednak wysłać Kontrapunktu do żadnego pisma lub antologii.

Tekst ten po prostu ostentacyjnie ignoruje typowe oczekiwania względem prozy przygodowej czy też rozrywkowej, a taką właśnie powinna być w powszechnym mniemaniu literatura fantasy (niezależnie od tego, co jeszcze, na głębszym poziomie skrywa między wierszami). Natomiast w Kontrapunkcie dynamika „leży” od początku do końca. Brak tu wyraźnej puenty i nagłych zwrotów akcji. Narracja momentami zbliża się chyba bardziej do wzorców typowych dla współczesnej prozy obyczajowej. Ot, niemal wiekowa Halin wspomina swoje życie. Zwłaszcza zaś pewne spotkanie sprzed siedemdziesięciu lat, które nie miało żadnego znaczenia dla losów świata, choć dla losów Halin bardzo istotne. Nie należy się tutaj jednak spodziewać jakiś szczególnych fabularnych fajerwerków. W kulminacyjnym momencie dwie kobiety w ciąży siedzą sobie po prostu przy ognisku i… rozmawiają. Potem dołącza do nich jeszcze trzecia kobieta (nie w ciąży).

Owszem, gdzieś w tle dzieją się różne niezwykłości. Przecież Halin przyszło w końcu żyć w ciekawych czasach. Czerwona Kurzawa najeżdża Dorzecze Sistanu. Miasto Miliona Dnia I Nocy upada. Anwari odbywa swą pielgrzymkę i powstaje Haman. Owszem, Halin na własne oczy ogląda rzeczy, które dla innych będą później jedynie mglista legendą. Spotyka… Cóż, sami przekonajcie się kogo. Doznaje cudu. Ociera się o tajemnice kluczowe dla całej sagi.  Ale jednocześnie już na zawsze pozostaje skonfundowana tym, co ją spotkało. Wewnętrznie rozdarta.

A o czym dla mnie jest Kontrapunkt? To opowieść o frustracji osoby obdarzonej intuicją mistyka i umysłem filozofa, wciąż zadającej sobie i innym fundamentalne pytania i – z przyczyn obiektywnych – nie  znajdującej satysfakcjonujących odpowiedzi, choć niekiedy całkiem samodzielnie zaskakująco się do nich zbliżającej. O życiu w pewnym sensie niespełnionym (choć z pewnością nie nieudanym) a na pewno o niespełnionej tęsknocie. O przerwanej przyjaźni i przerwanej w połowie opowieści. O tym, że naszymi losami jakże często kieruje przypadek i różne zewnętrzne uwarunkowania, których nie jesteśmy w stanie przezwyciężyć, bo nawet często wystarczająco wyraźnie ich sobie nie uświadamiamy.

Możemy zgadywać, że Halin nie ustępowała dociekliwością Effarowi, wielkiemu uczonemu z Talakki a mistyczną intuicją samemu Anwariemu. I, na dodatek, w przeciwieństwie do pierwszego chosry rzeczywiście spotkała jedną z istot, które później Hamańskie legendy nazwały Jeźdźcami Niebiańskich Rydwanów. A jednak nie była w stanie zaproponować światu swej własnej narracji. Jej imię nie zapisało się w historii.

To opowieść o frustracji, która nieobca jest chyba każdemu z nas. O niedokończonych sprawach, których nie da się dokończyć i pytaniach na zawsze pozostawionych bez odpowiedzi.
 
Uff! Jeszcze tylko Krzyk i idę na odwyk!

Teaser#1

Tym razem zupełnie nieteraiowo:


"Udając się na szczyt góry musisz przestrzegać kilku zasad..."

Ballada o Narayamie, reż Shohei Imamura

Oglądaliście ten film? Jeśli nie, obejrzyjcie koniecznie!

środa, 14 listopada 2018

Ciemność i Lustro

Co prawda, jeśli tylko mam chwilkę wolnego czasu (a ostatnio niespecjalnie) to wolę poświęcić go na pisanie fikcji niźli wpisów na blogu czy facebooku. Jako człowiek systematyczny uznałem jednak, że skoro każda z moich dotychczasowych publikacji doczekała się wpisu, to powinno się go doczekać również Ciemność i Lustro, które ukazało się właśnie w II tomie bezpłatnej sieciowej antologii "Fantazmaty".

Opowiadanie to będzie czwartym, zamykającym tekstem w nabierającej powoli ostatecznych kształtów "Teraii Zero" i prawdopodobnie (choć jeszcze nie na sto procent) da jej również tytuł.

Tekst ten różni się znacząco od pozostałych trzech, które: 1. są mikropowieściami albo wręcz krótkimi powieściami 2. koncentrują się raczej na Kali i osobach z którymi styka ją los. 3. oparte są na klasycznej przygodowej akcji. Ciemność i Lustro natomiast to względnie krótka medytacja nad osobistą historią Nezamiego, pozwalająca lepiej zrozumieć tę postać.

W niniejszym opowiadaniu nasz mag rzuca wyzwanie Galerii Luster w Wieży Astronoma (pamiętamy krótką i nieprzyjemną przygodę innego maga, Sarota, na początku Studni Zagubionych Aniołów; w ogóle w "Teraii Zero" będzie więcej takich powrotów do miejsc znanych już ze Studni - Las Sedam w Długu czy Góra Esam w prologu do Krzyku).

Cóż, nie będzie to może najniezwyklejsze i najbardziej spektakularne "przejście przez lustro" w Teraii (to zarezerwowane jest dla tomu trzeciego, o ile kiedyś powstanie;)), ale mam nadzieję, że Was nie rozczaruje.

Zaś co do samego Nezamiego. Co tu dużo gadać, lubię sukinsyna. Moja małżonka twierdzi zresztą, że ze wszystkich stworzonych przeze mnie postaci, to on właśnie w największym stopniu stanowi moje alter-ego. Nawiasem mówiąc - w drugim rozdziale Długu jest taka scena, w której nasz bohater zrywa z szyi magiczny naszyjnik, przekazujący mu właśnie ważną wiadomość i ciska nim o ścianę bo chce w spokoju... dokończyć komponowanie wiersza.  Czytając ten fragment moja żona bez wątpienia z satysfakcją pokiwałaby głową.

środa, 7 listopada 2018

Teaser # 2


 



I'm the shadow in your memory
I'm the beat within your heart
I'm the promise in all the lies you've made

And I'm the flame within your light
I'm the prowler in your night
I'm the feel that keeps you down when you're afraid
And I'm the tears within your rage
And the bars upon your cage
I'm the terror and the beauty in your eyes
And I'm the nightmare for your dreams
And the conscience in your screams
I'm the answer to a question never asked


Fragment tekstu piosenki „Secrets” zespołu Aragon

środa, 3 października 2018

Teaser#1

(i nie wiem, czy będą kolejne, bo strasznie jestem zagoniony). Za to długi.

Wtem chłopiec słyszy cichy jęk. Ostrożnie skrada się przez mrok, by po chwili odnaleźć starszego mężczyznę opartego o koło wozu. Tamten nie może się poruszać, w jego brzuchu zieje potężna rana. Wciąż jest jednak przytomny; gdy Kage się zbliża, unosi wzrok. Choć w tej sytuacji wydaje się to cokolwiek absurdalne, jego twarz rozjaśnia nieśmiały uśmiech. Szepcze coś cicho, wskazując na swe usta, potem zaś na leżący u jego stóp na wpół wybebeszony tobołek. Kage nie rozumie słów, ale przekaz jest jasny. Nie bacząc na to, że nieznajomy mógłby chwycić go resztką sił i poderżnąć gardło skrywanym za plecami nożem, pochyla się i sięga ręką do pakunku. Odsuwa na bok twardy, prostokątny kształt i wyciąga drewniany kubek. Potem szybko biegnie do pobliskiego strumienia. Zaraz jest z powrotem. Podaje wodę umierającemu. Ten wypowiada w swoim melodyjnym języku słowa podziękowania i drżącymi dłońmi przechyla naczynie do ust.

Kage z rosnącym zainteresowaniem obserwuje nieznajomego. Mężczyzna nie jest Aruńczykiem, mieszkańcem Hugusz, dalekiego Ledh ani członkiem któregoś z wędrownych plemion. Skąd zatem pochodzi? Z jeszcze dalszego kraju, położonego gdzieś hen za górami? Z miejsca, gdzie wstaje słońce?

Wzrok chłopca pada na prostokątny kształt, który wypadł wcześniej z tobołka. Podnosi go, rozchyla i z fascynacją dotyka cienkich, białych arkuszy. Wie, czym jest ten dziwny przedmiot. Słyszał kiedyś o takich z ust kupca, któremu jego ojciec pozwolił przejść przez ziemie plemienia. Z ekscytacją przebiega palcami po ozdobionych czarnymi znakami kartach księgi, jakby licząc na to, że w ten sposób pozna ich tajemne znaczenie.

Tymczasem nieznajomy odkłada kubek i bacznie przygląda się chłopcu. Znów uśmiecha się z wysiłkiem. Gestem prosi Kage, by podał mu przedmiot.
 
Jest zbyt ciemno, by czytać; mężczyzna po prostu na chybił trafił rozkłada księgę, dotyka palcami stron, przymyka oczy i zaczyna recytować z pamięci. Chłopiec słucha, urzeczony rytmem i melodią słów. Choć nie potrafi jeszcze tego nazwać, w jakiś sposób wie, że ma do czynienia z poezją.
 
Mężczyzna z wysiłkiem odkłada księgę i po raz ostatni uśmiecha się. W jego oczach nie ma żalu, gniewu czy rozpaczy, lecz jedynie jakaś subtelna melancholia, docierająca wprost do serca Kage, budząc w nim głód i tęsknotę, której – znów – nie potrafi jeszcze opisać właściwymi słowami.

Nieznajomy delikatnie uderza dłonią w swą pierś.
 
– Nezami. Nezami sahl el T’araf – przedstawia się i pytająco wskazuje palcem na swego małego rozmówcę.

– Kage – odpowiada chłopiec, jednocześnie wyczuwając fałsz w swoim głosie. To przecież nie jest jego prawdziwe imię. Jak powinno brzmieć?

Mężczyzna zamyka oczy i po chwili przestaje oddychać.

wtorek, 24 lipca 2018

Dziedzictwo

Ukazała się właśnie "Fantastyka Wydanie Specjalne 3/2018" a w niej moje "okołoteraiowe" Dziedzictwo. Jest to najdłuższe opowiadanie, jakie do tej pory opublikowałem - prawie 130k (a więc w zasadzie już raczej chyba mikropowieść).

Inspiracją do jego napisania stanowiły - z jednej strony - wspomnienia maga Nezamiego z dziewiątego rozdziału Studni Zagubionych Aniołów (patrz: Teaser#1). Z drugiej - chęć, by dać nieco więcej głosu Kali/Ari Anie, jednej z moich ulubionych postaci w "Teraii" (jak również samemu Nezamiemu, który, koniec końców, w fachowej ocenie mej Małżonki-psychologa w największym stopniu stanowi moje własne alter ego;)).

Wracając jednak do Kali - począwszy od Zanim przeminął błękit odgrywa, co prawda, coraz większą rolę w narracji, zawsze jednak w jakimś stopniu pozostaje w cieniu swego brata. Uznałem, że to nieco niesprawiedliwe i że enigmatyczna wojowniczka zasługuje na własny "kontekst". Zwłaszcza, że jej historia pozwoli przy okazji rzucić światło na wiele innych istotnych elementów sagi. No i, jeśli uznamy, że posiadanie i odzyskiwanie "dziedzictwa" stanowi jeden z kluczowych tematów całej "Teraii", to perypetie Kali pozwolą ukazać inne jego oblicze niż perypetie jej brata.

Dziedzictwo stanowi zatem pierwszy (w/g wewnętrznej chronologii) z czterech tekstów koncentrujących się na Kali i Nezamim i stanowiących niejako prequel do "Teraii". Ich akcja rozgrywa się od 5 do 2 lat przed właściwą akcją "Studni". W skład serii wejdą również:

2. Ciemność i Lustro. Ostatni z tekstów w/g wewnętrznej chronologii serii. Prawdopodobnie ukaże się na jesieni 2018 w drugim tomie bezpłatnej sieciowej antologii Fantazmaty. Strona projektu patrz tutaj.

3. Dług. Druga mikropowieść i chronologicznie też druga opowieść w serii. W trakcie pisania, przy sprzyjających wiatrach skończę w wakacje. Istnieje szansa, że w 2019 roku, również w ramach projektu Fantazmaty (i również elektronicznie oraz bezpłatnie) opublikowany zostanie mój autorski zbiór opowiadań Okruch słońca. Dług właśnie by go wieńczył;)

4. Krzyk. Trzecia mikropowieść w serii (i trzeci tekst w/g wewnętrznej chronologii; choć jako że Ciemność i Lustro w całości poświęcone są Nezamiemu, Krzyk będzie z kolei zamykał wątek Kali). Do napisania... kiedyś.

środa, 11 lipca 2018

Teaser #4 i ostatni


– Jestem synem Rararu i Meilani z wyspy Gami – odparł cicho Elohe. – Jestem Manui Lanak. Znam swoje dziedzictwo. Nie pójdę z wami.

- Nie posiadasz żadnego dziedzictwa – wyjaśnił łagodnie pirat. – W ogóle nie ma czegoś takiego jak dziedzictwo. Istnieje tylko to, co cię otacza. Rzeczywistość. Zaprzeczając jej, wykazujesz się nie odwagą, lecz głupotą. Wiesz, dlaczego, zdaniem naszych kapłanów, rekin jest najdoskonalszym spośród stworzeń? Ponieważ postrzega rzeczy takimi, jakie są, i tworzy z nimi jedność. Zatem i ty obudź się i otwórz oczy. Płyń wraz z nurtem oceanu świata, tak jak czynimy to my.

Studnia Zagubionych Aniołów (wpis techniczny)

Teraia Tom 1 - Studnia Zagubionych Aniołów 


Opis wydawcy: 

Astronom ze Szklanej Wieży nieustannie śledzi splątane linie losu, różne światy połączone wspólnymi historiami, dziejącymi się wciąż od nowa. Każda z nich jest osobną opowieścią, będącą zarazem częścią nieskończonej całości. Każdy bohater ma tam swoje miejsce, swój czas i rolę.

Młodzi warszawiacy – Joanna, Tomasz, Kinga i Michał – niespodziewanie zostają wyrwani ze znanej im codzienności. Przekroczywszy granice naszego świata, odnajdą się w baśniowym Hamanie – krainie, której idylliczność może okazać się jedynie kruchą skorupą, skrywającą niepokojące i niebezpieczne wnętrze. O co toczy się gra, w którą zostali wplątani? Na czym polega niebezpieczeństwo zagrażające Światowi Błękitu? Czy zbliżająca się kometa naprawdę zwiastuje powrót Mrocznej Gwiazdy – tajemniczego Demona z Zewnątrz, o którym wspominają pradawne legendy? Podejmując wyzwanie uczestnictwa w nadchodzących wydarzeniach, każdy z przybyszów będzie musiał odnaleźć własną opowieść.

Mityczni Jeźdźcy Światła uwięzieni w Studni Zagubionych Aniołów czekają…


Przeczytaj fragment 1

Przeczytaj fragment 2

Pobierz kompilację obu dostępnych na stronie wydawcy fragmentów - pdf


Recenzje:

Portal fantasta.pl

"Studnia Zagubionych Aniołów stanowi wielowarstwową opowieść o przewrotnym przeznaczeniu, szukaniu spełnienia, o tęsknocie za nieznanym i o przyjaźni. Artur Laisen zbudował wspaniały świat na modłę klasyczną, czerpiąc garściami z folkloru i starego fantasy, a wszystko okrasił baśniowym klimatem. Poza wspomnianym nawiązaniem do utworów z gatunku nie brak także odniesień do klasycznych powieści (np. Książę i żebrak). I chociaż wykreowane przez prozaika uniwersum opiera się na archetypach, szczególnie idyllicznej wizji magicznej krainy, to pomimo pewnej przewidywalności trudno odgadnąć, jaki będzie finał. A to zaledwie pierwszy tom."

Adrian Turzański, recenzent
 
Portal Bestiariusz

"Atutem jest także różnorodność świata przedstawionego. Laisen roztacza przed czytelnikiem barwną rzeczywistość, pełną zagadek do rozwiązania i tajemnic do odkrycia."

 Paulina Szymborska-Karcz, recenzentka



" Artur Laisen dokładnie i misternie, niemal jak farmaceuta czy saper, knuje intrygę rozgrywającą się na kartach pierwszego tomu serii Teraia."



"Haman jest duży i wyraźnie inspirowany Dalekim Wschodem, klimat orientalnych tawern oddany został po prostu przepysznie i zdecydowanie jestem chętna na więcej."

Alicja Podkalicka, bloger


"Warstwa stylistyczna utworu jest po prostu przepiękna: poetycka (lecz bez popadania w przesadę czy grafomanię), delikatna, rozmyta w nienachalnych metaforach. Trudno wyczuć granicę między jawą a snem, między myślami bohaterów i ich działaniami. Oniryczna konwencja i narracja utrzymana w tonie pradawnej legendy nawet szarą Warszawę zamieniają w miejsce magiczne."

Joanna Krystyna Radosz, redaktor


 Anna "Cranberry" Nieznaj - opinia

"I tajemnicza mroczna siła pojawiająca się w naszej rzeczywistości, i Astronom, i porywająca epickim rozmachem scena otwierająca (oraz to jak później wielokrotnie wracają jej echa i legendarne przekształcenia), a także końcowe wydarzenia w koszmarnym lesie - to wszystko przecież też bardzo mi się podobało, a studnia białego blasku - niewątpliwie miała swój klimat."


Anna "Cranberry" Nieznaj, autorka (opinia zamieszczona na Lubimy Czytać)


Zapach Książek

"To taka trochę baśń dla dorosłych, tak mnie się przynajmniej kojarzy. Znajdziemy tutaj zarówno Wielkie Zło, jak i szlachetnych bohaterów walczących z nim. Postacie, które irytują nas swoją głupotą i wielkich mędrców, znających tajemnice światów. Bajka miesza się z rzeczywistością w idealnie wyważonych proporcjach. Jest w tym świecie coś niezwykłego, co przyciąga i nie daje o sobie zapomnieć"

Justyna Fiedorowicz, bloger



czwartek, 5 lipca 2018

Teaser #3

Łukasz i Shiro wpatrują się w mniej więcej pięćdziesięcioletniego, barczystego Japończyka w garniturze, stojącego na brzegu sali. Obaj mają głupie miny, Shiro spuszcza głowę i przepraszająco mamrocze coś pod nosem.
Niedobrze, myśli Tomasz, ale zamiast przybrać równie stropiony wyraz twarzy i grzecznie oddać miecz, po prostu spogląda nowoprzybyłemu prosto w oczy. Tamten taksuje go swym – a jakże – nieodgadnionym samurajskim wzrokiem. Zupełnie jak w filmach. W końcu Tomasz lekko wzdycha, wykonuje głęboki ukłon, opuszcza broń i rusza, by oddać ją Shiro.
I wtedy nieoczekiwanie shihan wypowiada dwa czy trzy zdania, chropowatym ale chyba raczej rozbawionym niźli zagniewanym tonem. Tomasz na wszelki wypadek jeszcze raz zgina się w pokłonie, po czym patrzy pytająco na Shiro.
Młody Japończyk sprawia wrażenie bardziej zaskoczonego niż przestraszonego.
– Shihan mówi… – tłumaczy. – Shihan mówi, że lepiej pasowałby do ciebie dłuższy miecz. Może powinieneś spróbować z tachi…
Tomasz po raz trzeci grzecznie kłania się starszemu Japończykowi. Skonfundowany waży w dłoni katanę, zwlekając z oddaniem jej Shiro.
Shihan ma rację, dopada go niespodziewane olśnienie. Ten miecz rzeczywiście powinien być troszkę dłuższy. Tak, powiedzmy, o dwadzieścia centymetrów. Rękojeść powinna mieć lepszą ochronę. No i…
Zamiera w bezruchu. Dziwne wrażenie balansuje gdzieś na krawędzi świadomości.
– Tomek.. – słyszy jak przez mgłę. – Tomek?
Przed jego oczami przemykają jakieś obrazy – zbyt szybkie, by był w stanie je rozpoznać.
– W podmuchu północnego wiatru – słyszy własny szept. – W płatku śniegu topniejącym na naszej twarzy w mroźny wieczór. W krzywiźnie miecza z dalekiego kraju z niezrozumiałych powodów hipnotyzującej nasz wzrok. W zapomnianej pieśni sprzed stuleci. W ostrzu...

Zanim przeminął błękit, rozdział 3.

czwartek, 28 czerwca 2018

Teaser #2


 
Spojrzenie karczmarza znów padło na Kasa.
– Drogi chłopcze, zaniesiesz ten kufel tamtej hm... pani? – poprosił zrezygnowanym tonem.
– Oczywiście – odparł z uśmiechem młodzieniec. Podążył oczami w ślad za wzrokiem Pamira. Dopiero teraz zauważył samotną postać, siedzącą w półmroku w rogu pomieszczenia. Choć w izbie panował spory tłok, ławy w jej bezpośrednim sąsiedztwie były puste. Kas posłusznie wziął kufel i powoli ruszył w jej kierunku, choć poczuł jak ciarki przechodzą mu po grzbiecie. Jakież to złowrogie monstrum odstraszało nawet zuchwałych najemników?
Tajemnicza postać rzeczywiście okazała się kobietą i to na oko raczej niedużą. Nieznajoma miała na sobie prostą koszulę, zaś spod stołu wystawały wysokie skórzane buty i nogawki luźnych spodni. Szyję owiniętą miała saliją, równie czarną jak pozostałe elementy stroju. Tuż obok, oparta o ścianę stała krótka włócznia oraz łuk i kołczan ze strzałami. W półmroku nie widział wyraźnie jej twarzy, ale była młoda – może w wieku Kasa, może trochę starsza.
Gdy się zbliżył, podniosła zamyślony wzrok. Długie, ciemnobrązowe włosy związane były skórzanym rzemykiem. Oczy miały nieco ciemniejszą niż u większości ludzi barwę i wydawały się jakby senne, nieobecne. Wpatrywał się w nią z zaciekawieniem. Wyraźnie różniła się od tamtych najemniczek.

Zanim przeminął błękit, rozdział 4

wtorek, 19 czerwca 2018

Znów - Teaser nr 1

I oto znów pojawia się okazja, by na moment wyłonić się z wnętrza czarnej dziury;)

Teaser 1:

"Pamiętał, jak kiedyś, dawno temu, w akcie młodzieńczego buntu przybyła na jedno z jego spotkań, pozbywszy się ich. Na dodatek zmyła farbę z włosów. Natychmiast zabił pozostałych uczestników spotkania, a także dwóch przypadkowych świadków, choć było mu to raczej nie na rękę. Zmusił ją, by się temu przyglądała. Od tego czasu miał względny spokój. Potem tylko jeden raz pozwolił jej wystąpić bez tego kamuflażu. Była to jednak szczególna okazja – na najdalszej wyspie archipelagu Sar stanęli ramię w ramię naprzeciwko Gatraka."

Cytat (i ilustracja) ze "Studni Zagubionych Aniołów". I tak, dobrze się domyślacie, nie jest to teaser II tomu Teraii;)

środa, 24 stycznia 2018

"Ci, co odchodzą z Omelas, wiedzą, dokąd prowadzi ich droga.” Ursula K. Le Guin 1929-2018

Ciężko napisać w takiej chwili coś, co  nie ocierało by się o skrajny banał, mimo wszystko jednak spróbuję.

Podobnie jak dla wielu innych fanów (i autorów) fantastyki - nie tylko mojego pokolenia - Ursula K. Le Guin była idolem. Mistrzem. Została nim odkąd w wieku 15 lat po raz pierwszy przeczytałem Czarnoksiężnika z Archipelagu.

Oczywiście, w miarę jak dojrzewamy, wyrastamy z naszych młodzieńczych fascynacji. Podziwiamy innych autorów, szanujemy ich, inspirujemy się ich twórczością - ale nie nazywamy ich już "mistrzami". Szukamy własnej drogi.

Ja również z czasem nabrałem pewnego dystansu do swoich niegdysiejszych mistrzów - Zajdla, Sapkowskiego czy nawet Tolkiena. Stałem się bardziej krytyczny.

Jednak Ursula K. Le Guin pozostała moim idolem aż do dziś. Dlaczego? Może przez to co dla mnie symbolizuje - swoim życiem i swoją twórczością.

Myślę, że gdyby ktoś postanowił zrobić bezsensowny plebiscyt na "naj" autora fantastyki wszechczasów, pewnie znalazłoby się wielu innych pretendentów do tego tytułu. Autorów błyskotliwszych, bardziej płodnych, popularnych, kultowych, artystycznych, twórczych, genialnych, zakręconych, takich którzy wywarli większy wpływ na rozwój gatunku jako całości. Ale gdyby ktoś kazał mi znienacka wskazać najmądrzejszego, bez wahania wymieniłbym Ursulę K. Le Guin.

Nie chodzi mi tu o przywiązanie do pewnych tez czy głoszonej (choćby pośrednio) przez Autorkę ideologii. Myślę, że w niejednej kwestii pewnie bym się z nią nie zgodził. Ale prawdziwy mędrzec, wbrew pozorom, nie zawsze musi mieć rację. Wielki pisarz nie musi być bezbłędny w swoim rzemiośle.

Chodzi mi po prostu o pewną postawę życiową, którą, jak już wspomniałem, Le Guin dla mnie uosabia. Którą konsekwentnie potwierdziła całą swą karierą, nie zbaczając ani przez chwilę z właściwej ścieżki. Postawę fantasty, który nie pisze ani dla (choćby intelektualnej) zabawy, ani po to, by spełnić swe egotyczne ambicje, ani dla poklasku konwentowych fanów, ani dla sławy, ani dla uznania renomowanych krytyków literatury, ani nawet dla pieniędzy (choć, oczywiście, wszystkie te rzeczy Le Guin niejako przy okazji osiągnęła). Postawę pisarza, który traktuje poważnie - siebie, czytelnika, świat oraz samą literaturę. I dużo też od nich wszystkich wymaga.

Myślę, że Le Guin wierzyła - na przekór temu, co zdaje się na każdym kroku sugerować nam współczesny świat - w moc literatury, podobnie jak czarodzieje z Roke wierzyli w moc magicznych słów.

W swoim przemówieniu na gali National Book Awards w 2014 r. powiedziała między innymi:

"Potrzebujemy pisarzy, którzy wciąż pamiętają wolność - poetów, wizjonerów - realistów większej rzeczywistości. [...] Potrzebujemy autorów, którzy rozumieją różnicę pomiędzy wypuszczaniem na rynek kolejnego produktu a tworzeniem sztuki."

I, wreszcie:

"Mam za sobą długą i dobrą pisarską karierę. Przebyłam ją w dobrym towarzystwie. Teraz u jej kresu, nie chcę oglądać, jak amerykańska literatura zaprzedaje swą duszę. My którzy żyjemy z pisania i publikowania powinniśmy domagać się sprawiedliwego udziału w przychodach. Ale naszą nagrodą nie jest zysk. Jest nią wolność."

W tym miejscu aż się prosi o gorzki komentarz do powyższych  słów. W Polsce do tej pory ukazał się jedynie pierwszy z trzech tomów "Kroniki Zachodniego Brzegu", ostatniego cyklu fantasy napisanego przez Autorkę, choć od jego publikacji w Stanach minęło już ponad dziesięć lat. Cóż, zapewne uznano, że nie sprzeda się w wystarczającej ilości egzemplarzy, w przeciwieństwie choćby do wielotomowych sag Sandersona, Abercrombiego i tym podobnych. Pewnie słusznie. Ale to już problem polskich wydawców i czytelników, nie Ursuli Le Guin.

Jak to napisał jeden z internautów "Let her rest in power".



czwartek, 11 stycznia 2018

Fenix - reaktywacja?

Czasu jak nie miałem, tak nie mam, ale mimo wszystko uznałem, że skoro  "Fenix" znów powstaje z popiołów, to z tej okazji jednak trzeba coś wysmażyć)
 
Tak więc, w pełni solidaryzuję się z tym, co pisze Bartek Biedrzycki tutaj. Moje prywatne odczucia są bardzo podobne. "Fenix" kojarzy mi się z moją własną młodością, euforią debiutanta, naiwnym optymizmem i równie naiwną wiarą w wiosenną bujność traw;) Oraz w to, że może jednak zostanę twórcą fantastyki. Ach ta młodość;)

 Pierwszym nr. "Fenixa", jaki zakupiłem w kiosku był 7(16) 1992 (zdjęcie obok). W pamięć zapadły mi zwłaszcza dwa opowiadania - "Kraina Wulkanów" Piotra Górskiego oraz "Krótkie wprowadzenie do dziejów Tairen" Walentyny Trzcińskiej. Powracam do nich do dziś.

Myślę, że zdrowa konkurencja pomiędzy "Fenixem" i "NF" była w pewnym sensie miarą normalności polskiego rynku fantastyki w latach 90-tych. Upadek "Fenixa" w r. 2001 stanowi dla mnie wymowny symbol procesu o którym pisałem tutaj. Stopniowego zaniku rynku opowiadań i publicystyki fantastycznej w Polsce. Oraz stopniowego zaniku czytelnika.

To śmieszne, ale śni mi się czasami, że przechodzę obok kiosku i nagle ze zdziwieniem (i radością) dostrzegam okładkę nowego "Fenixa". Może, jeśli wszystko pójdzie dobrze, przytrafi mi się to znowu na jawie?

Przed twórcami nowego "Fenixa" ogromne wyzwanie. Nie mam wątpliwości, że mu podołają. Tylko czy rynek podoła? Ja w każdym razie będę trzymał kciuki.Aż do bólu. Oby nieśmiertelna maksyma "lepiej już było" choć w tym przypadku się nie sprawdziła.