środa, 19 grudnia 2018

Dalej niż koniec drogi


W najnowszym numerze „Nowej Fantastyki” (1/2019) ukazał się właśnie mój tekst Dalej niż koniec drogi. Jako ktoś, kto lubuje się w nieistotnych statystykach i zestawieniach odnotowuję, iż jest to moje pierwszy „nieteraiowe” opowiadanie od czasu Księdza Marka trzech spotkań z demonem z 2012 r. Jak również, iż stanowi czwarty tekst mojego autorstwa, wydrukowany w „NF” bądź „FWS” (a zatem zrównuję się tutaj z liczbą utworów, jakie dawno temu, w poprzednim wcieleniu opublikowałem na łamach pewnego nieistniejącego już periodyku).

Co do samego opowiadania, to stało się ono obiektem interesującej dyskusji (oraz redakcyjnych bojów;)) pomiędzy mną a redaktorem działu literatury polskiej „NF”.  Za wszystkie uwagi i wątpliwości chciałem w tym miejscu Michałowi Cetnarowskiemu serdecznie podziękować – pozwoliły mi one lepiej zrozumieć, o czym właściwie chciałem opowiedzieć. No i skłoniły mnie do wymęczenia tego oto posta.

Główne źródło inspiracji stanowił, oczywiście, japoński film Ballada o Narayamie z 1983 r. w reżyserii Shoheia Imamury. Opowiada on (w bardzo brutalny i dosadny sposób) o surowym życiu mieszkańców położonej w górach wioski. Kultywują oni tradycję polegająca na tym, iż każdy członek wspólnoty po ukończeniu 70 roku życia musi udać się na tytułową górę (Narayamę), by tam umrzeć (zwyczaj znany w kulturze japońskiej jako „ubasute” – pojawił się nawet w jednej z części komiksu Stana Sakaia Usagi Yojimbo).

Film jest w duchu hipernaturalistyczny (niech Chłopi się schowają). Epatuje seksem i przemocą może nie tak spektakularnie jak serialowa Gra o Tron, ale za to o wiele bardziej przekonywująco, jako że wszystko realistycznie wynika tutaj z bezwzględnych zasad i pragmatyzmu rządzących życiem wieśniaków.

Bohaterka filmu, siedemdziesięcioletnia Orin jest całkowitym przeciwieństwem mojej protagonistki.  Matriarchini rodu bez reszty podporządkowana jest tradycji oraz dobru swej rodziny – tak jak je pojmuje. Bez najmniejszego wahania, na przykład, wysyła na okrutną śmierć ciężarną dziewczynę wnuka, uznając (podług logiki wioski jak najbardziej słusznie), że działa w interesie wspólnoty. Końcowe sceny filmu pokazują jak Orin spokojnie i z godnością zamarza na szczycie Narayamy, pozostawiona tam przez kochającego syna;)

W tym momencie jako urodzony eskapista wyobraziłem sobie, że na miejscu Orin znalazł się ktoś buntujący się przeciwko odwiecznym zasadom. Marzyciel tęskniący za inną rzeczywistością niż ta w której mu/jej przyszło żyć. Ujrzałem jak osoba ta wstaje, otrzepuje się ze śniegu i… rusza w dalszą drogę.

Kilka słów co do zastosowanych w tekście konwencji, jako że one właśnie stały się w dużej mierze przedmiotem gorącej „przedredakcyjnej” dyskusji. Przede wszystkim – świat przedstawiony nie miał nawiązywać do dystopii czy też SF. Stylistyka jest tu z założenia trochę bajkowa, metaforyczna raczej niźli konkretna, "światotwórcza". Nie chcę przez to powiedzieć, że rzeczywistość "północnej" i innych wiosek jest w stu procentach umowna, czysto symboliczna, ale na pewno jest o wiele bardziej "przesunięta" ku takiej właśnie niedosłownej interpretacji, niż typowa przygodowa fantasy, postapo, dystopia, steampunk, czy elementów czego jeszcze byśmy się tu nie doszukali. Elementów tych zresztą w założeniu czytelnik ma się właśnie doszukać - czyli skojarzyć, oprócz Ballady o Narayamie,  nawiązania do wielu innych książkowych czy filmowych światów. Zwłaszcza tych z japońskiej anime. Statek na niebie, dla przykładu, miał być nieco steampunkowy a wizualnie został „ukradziony” z Children Who Chase Lost Voices Makoto Shinkaia. Intruz "wprawiający w ruch" protagonistkę został z kolei zapożyczony (i odpowiednio przetransformowany) z Kino No Tabi. Nawiasem mówiąc ­– myślę, że całe to opowiadanie to z mojej strony też trochę taki hołd złożony anime właśnie.

Tak na marginesie, czy znacie pojęcie "pożyczonej scenerii" z dalekowschodniej architektury („shakkei” po japońsku)? Stosuje się to rozwiązanie zwłaszcza przy komponowaniu klasycznych ogrodów. Próbuję tu właśnie (i nie tylko tu) robić coś trochę podobnego – otwierać "okna" z których widać (za mgłą co prawda) inne teksty i filmy.

Dalej niż koniec drogi to jednak dla mnie przede wszystkim opowieść nie tyle o jakimś tam świecie (on stanowi tylko tło), ale o indywidualnej ludzkiej pielgrzymce – i w tym sensie narracja Gorjim jest nieco solipsystyczna. Z racjonalnego punktu widzenia można się nawet zastanawiać, czemu nikt wcześniej nie dokonał tego samego, co starzejąca się kobieta. Nie odkrył nowej drogi. Odpowiedziałbym na to następująco: prawdziwa ucieczka okazuje się ostatecznie zaskakująco łatwa – pod warunkiem, że uda nam się pokonać pewne bariery - które istnieją przede wszystkim nie na zewnątrz lecz wewnątrz nas. I na to pragnąłem właśnie zwrócić uwagę czytelnika. Nie chciałem, by w pierwszej kolejności dywagował nad takimi czy innymi mechanizmami społecznymi zniewalającymi jednostkę (jak w dystopii) lecz by zamiast tego pomedytował nad symboliczną wewnętrzną wędrówką. Nad tym, że rzeczy, które wydają się całkiem dalekie, mogą być w istocie bliskie. Moim zamierzeniem było odwrócić uwagę czytelnika od rozpraszających konkretów i skierować ją ku sprawom bardziej ulotnym.

 "Nowy" świat do którego pod koniec opowiadania dociera Gorjim nie stanowi w założeniu idylli czy utopii, ale świat "otwartych możliwości"; świat, gdzie ludzki los nie jest zdeterminowany jedynie przez zewnętrzne okoliczności. I to miał być kolejny temat opowiadania - czy człowiek (do jakiego stopnia) jest w stanie uwolnić się spod tyranii opresyjnych okoliczności – najprzeróżniejszych uwarunkowań politycznych, społecznych, czy rodzinnych.

Nikt też nie powiedział, że Gorjim w jej "drugim" i, bądźmy szczerzy, już chyba niezbyt długim życiu czekają same przyjemności. Być może czekają ją przygody. Niebezpieczeństwa. Ale przede wszystkim – wolność. Choćby na krótko ale jednak.

I wreszcie na sam koniec – zauważyłem ostatnio, że pomysły często chodzą u mnie parami. No i chyba spodobało mi się pisanie o starych kobietach. Całkiem niespodziewanie, osiem miesięcy po skończeniu Dalej niż koniec drogi, popełniłem Kontrapunkt (patrz ten oto wpis). Sytuacja narracyjna jest tutaj pod pewnymi względami łudząco podobna. Oba teksty opowiadają o starych kobietach, które dokonują retrospekcji własnego życia. Główny punkt odniesienia i dla Gorjim i dla Halin stanowi niespodziewane i niezwykłe spotkanie, które przydarza im się w dzieciństwie lub młodości – i obie kobiety przez resztą swego życia próbują jakoś się do niego ustosunkować. Znaleźć własną odpowiedź. Na różny sposób i z różnym skutkiem. Ale to już zupełnie inna historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz