Najbardziej jako autor lubię teksty nieplanowane, takie,
które znienacka pojawiają się w mojej wyobraźni i (najlepiej) z marszu od razu są
potem wystukiwane na klawiaturze. Być może wynika to po prostu ze złudnego poczucia,
że coś tam jednak udaje mi się w miarę sprawnie zrobić. Najbardziej frustruje mnie
natomiast sytuacja odwrotna – gdy miesiącami (latami) nie jestem w stanie
zasiąść do już całkiem szczegółowo zaplanowanego tekstu, o którym wiem, że
(podług moich prywatnych kryteriów) jest wart napisania.
Kontrapunkt należy
na szczęście do tej pierwszej kategorii. Ot, w pewnym momencie, nieco ponad miesiąc
temu, pomyślałem o scenie, która mogłaby stanowić preludium do Krzyku, na podobnej zasadzie, jak
relacja małej Fawi stanowi preludium do Długu.
I nagle przed moimi oczami stanęła skromna kobieta z Dorzecza, w swej prywatnej
desperacji udająca się w pielgrzymkę do Góry Esam na jakieś kilkadziesiąt lat
zanim miejsce to rozsławił Anwari i na ponad dwieście zanim mogliśmy je oglądać
oczami Joanny, Kingi i Michała (ilustracja obok).
Jak zwykle trochę przesadziłem. Powstał tekst o objętości niemal
190 k, więc w przeciwieństwie do relacji Fawi, która zajęła raptem 10 stron ciężko
nazwać go teraz „prologiem” czy „preludium”. Postanowiłem zatem zatytułować go „kontrapunktem”.
Ma to, rzecz jasna, uzasadnienie również
w treści samego utworu, a kompozycyjnie historia Halin będzie właśnie kontrapunktem
dla finalnych peregrynacji Kali w Lśniącym Mieście. Opowieść ta –
paradoksalnie relacjonowana wyłącznie z perspektywy zwykłej wiejskiej kobiety,
która nigdy nie była pierwszoplanowym aktorem jakiś niezwykłych wydarzeń poza
dramatem własnego życia – mimochodem wprowadza sporo kluczowych informacji o
Świecie Błękitu i pozwala wiele rzeczy ujrzeć w zupełnie nowym świetle. Z
jednej strony troszeczkę wyjaśnia pewne enigmatyczne kwestie, które pojawiły się
w Długu i wcześniej w Dziedzictwie. Z drugiej – przygotowuje
nas na to, co spotka Kalę w Krzyku.
Jednocześnie, wydaje mi się że w dalszym ciągu jest to
opowieść autonomiczna, której główną bohaterką jest przecież od początku do
końca sama Halin.
Jestem z tej mikropowieści całkiem zadowolony, choć
jednocześnie zdaję sobie sprawę, iż jest ona zasadniczo niedrukowalna. To znaczy,
zakładam, że czytelnicy będą w stanie przełknąć ją w Teraii Zero, gdzie zostanie zamieszczona po dwóch całkiem satysfakcjonujących
metafizyczno-magiczno-konwencjonalnych awanturach a przed awanturą trzecią. Nie
odważyłbym się jednak wysłać Kontrapunktu
do żadnego pisma lub antologii.
Tekst ten po prostu ostentacyjnie ignoruje typowe
oczekiwania względem prozy przygodowej czy też rozrywkowej, a taką właśnie
powinna być w powszechnym mniemaniu literatura fantasy (niezależnie od tego, co jeszcze, na głębszym poziomie
skrywa między wierszami). Natomiast w Kontrapunkcie
dynamika „leży” od początku do końca. Brak tu wyraźnej puenty i nagłych zwrotów
akcji. Narracja momentami zbliża się chyba bardziej do wzorców typowych dla
współczesnej prozy obyczajowej. Ot, niemal wiekowa Halin wspomina swoje życie.
Zwłaszcza zaś pewne spotkanie sprzed siedemdziesięciu lat, które nie miało
żadnego znaczenia dla losów świata, choć dla losów Halin bardzo istotne. Nie należy
się tutaj jednak spodziewać jakiś szczególnych fabularnych fajerwerków. W
kulminacyjnym momencie dwie kobiety w ciąży siedzą sobie po prostu przy ognisku i…
rozmawiają. Potem dołącza do nich jeszcze trzecia kobieta (nie w ciąży).
Owszem, gdzieś w tle dzieją się różne niezwykłości. Przecież
Halin przyszło w końcu żyć w ciekawych czasach. Czerwona Kurzawa najeżdża
Dorzecze Sistanu. Miasto Miliona Dnia I Nocy upada. Anwari odbywa swą
pielgrzymkę i powstaje Haman. Owszem, Halin na własne oczy ogląda rzeczy, które
dla innych będą później jedynie mglista legendą. Spotyka… Cóż, sami
przekonajcie się kogo. Doznaje cudu. Ociera się o tajemnice kluczowe dla całej
sagi. Ale jednocześnie już na zawsze pozostaje
skonfundowana tym, co ją spotkało. Wewnętrznie rozdarta.
A o czym dla mnie jest Kontrapunkt?
To opowieść o frustracji osoby obdarzonej intuicją mistyka i umysłem filozofa, wciąż
zadającej sobie i innym fundamentalne pytania i – z przyczyn obiektywnych – nie
znajdującej satysfakcjonujących odpowiedzi,
choć niekiedy całkiem samodzielnie zaskakująco się do nich zbliżającej. O życiu
w pewnym sensie niespełnionym (choć z pewnością nie nieudanym) a na pewno o
niespełnionej tęsknocie. O przerwanej przyjaźni i przerwanej w połowie opowieści.
O tym, że naszymi losami jakże często kieruje przypadek i różne zewnętrzne uwarunkowania,
których nie jesteśmy w stanie przezwyciężyć, bo nawet często wystarczająco wyraźnie
ich sobie nie uświadamiamy.
Możemy zgadywać, że Halin nie ustępowała dociekliwością Effarowi,
wielkiemu uczonemu z Talakki a mistyczną intuicją samemu Anwariemu. I, na dodatek,
w przeciwieństwie do pierwszego chosry
rzeczywiście spotkała jedną z istot, które później Hamańskie legendy nazwały
Jeźdźcami Niebiańskich Rydwanów. A jednak nie była w stanie zaproponować światu
swej własnej narracji. Jej imię nie zapisało się w historii.
To opowieść o frustracji, która nieobca jest chyba każdemu z
nas. O niedokończonych sprawach, których nie da się dokończyć i pytaniach na zawsze pozostawionych bez odpowiedzi.
Uff! Jeszcze tylko Krzyk
i idę na odwyk!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz