Łukasz i Shiro wpatrują się w mniej więcej pięćdziesięcioletniego,
barczystego Japończyka w garniturze, stojącego na brzegu sali. Obaj mają
głupie miny, Shiro spuszcza głowę i przepraszająco mamrocze coś pod
nosem.
Niedobrze, myśli Tomasz, ale zamiast przybrać równie
stropiony wyraz twarzy i grzecznie oddać miecz, po prostu spogląda
nowoprzybyłemu prosto w oczy. Tamten taksuje go swym – a jakże –
nieodgadnionym samurajskim wzrokiem. Zupełnie jak w filmach. W końcu
Tomasz lekko wzdycha, wykonuje głęboki ukłon, opuszcza broń i rusza, by
oddać ją Shiro.
I wtedy nieoczekiwanie shihan wypowiada dwa czy
trzy zdania, chropowatym ale chyba raczej rozbawionym niźli zagniewanym
tonem. Tomasz na wszelki wypadek jeszcze raz zgina się w pokłonie, po
czym patrzy pytająco na Shiro.
Młody Japończyk sprawia wrażenie bardziej zaskoczonego niż przestraszonego.
– Shihan mówi… – tłumaczy. – Shihan mówi, że lepiej pasowałby do ciebie dłuższy miecz. Może powinieneś spróbować z tachi…
Tomasz po raz trzeci grzecznie kłania się starszemu Japończykowi.
Skonfundowany waży w dłoni katanę, zwlekając z oddaniem jej Shiro.
Shihan ma rację, dopada go niespodziewane olśnienie. Ten miecz
rzeczywiście powinien być troszkę dłuższy. Tak, powiedzmy, o dwadzieścia
centymetrów. Rękojeść powinna mieć lepszą ochronę. No i…
Zamiera w bezruchu. Dziwne wrażenie balansuje gdzieś na krawędzi świadomości.
– Tomek.. – słyszy jak przez mgłę. – Tomek?
Przed jego oczami przemykają jakieś obrazy – zbyt szybkie, by był w stanie je rozpoznać.
– W podmuchu północnego wiatru – słyszy własny szept. – W płatku
śniegu topniejącym na naszej twarzy w mroźny wieczór. W krzywiźnie
miecza z dalekiego kraju z niezrozumiałych powodów hipnotyzującej nasz
wzrok. W zapomnianej pieśni sprzed stuleci. W ostrzu...
Zanim przeminął błękit, rozdział 3.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz