Zapowiada się jak zwykle super ciekawie (nie, nie mówią to tylko dlatego, że też się tam znalazłem, choć pewnie, że się z tego cieszę jak cholera;). Przy tej okazji pokuszę się o garść refleksji – nie tyle może o samej Weird Fiction, bo nie mam przecież o niej wielkiego pojęcia, co raczej o moich doświadczeniach z Weirdem jako czytelnik i – o dziwo – autor. Przede wszystkim zaś spróbuję wyjaśnić sobie samemu, dlaczego cykliczna antologia „Sny Umarłych” stała się jedną z moich ulubionych jeśli nie najbardziej ulubioną polską antologią fantastyczną lat ostatnich.
Pierwszym rocznikiem antologii po który sięgnąłem były dopiero „Sny Umarłych 2023” z historią jako motywem przewodnim (myślę, że nowa formuła „tematyczna”, którą Wojciech Gunia wprowadził właśnie przy okazji tej edycji była strzałem w dziesiątkę; więcej pisze o tym sam Wojtek we wstępie „Dziwność dziejów”). Wcześniej na fakt istnienia Weirdu jako osobnej klasy tekstów nie zwracałem większej uwagi (zapewne niesłusznie podświadomie zakładając, że jest to jakiś tam wariant nieznoszonego przeze mnie horroru). Owszem, byłem już po lekturze „Nie ma wędrowca” i „Domu wszystkich snów”, no ale wtedy czytałem po prostu Wojtka Gunię a nie jakiś tam Weird (gdyby ktoś obudził mnie wówczas w środku nocy i znienacka zapytał „jaką prozę właściwie pisze Wojciech Gunia” wykrztusiłbym pewnie z siebie „współczesną fantastykę neokafkowską”, czy coś w tym guście). Do lektury „Snów” zachęciła mnie zatem właśnie owa historia (oho! – pomyślałem – może to jednak coś poważnego?) no i spis autorów, wśród których znalazły się nazwiska, których się raczej tam ujrzeć nie spodziewałem (choćby Krzysztof Rewiuk).
Lektura zdecydowanie mnie nie rozczarowała, choć na pewno zaskoczyła – przeczytałem bowiem teksty o bardzo szerokim spektrum stylistycznym i – co ciekawe – w mojej ocenie jednak dość odległe od własnej twórczości Wojtka. Niewątpliwą cechą wspólną był jednak wysoki poziom literacki.
W kolejnym roku sam odważyłem się wystartować w naborze, znów zachęcony tematyką, no bo do science fiction to jednak aspirowałem od zawsze (no dobra, od dwunastego roku życia). Zaciekawiły mnie również kierunki nakreślone przez Ojca Dyrektora: "Solaris", "Śledztwo", "Ślepowidzenie", "Unicestwienie", "Piknik na skraju drogi", "Lód". Dla mnie wszystkie te teksty były po prostu częścią szeroko pojętej konwencji gatunkowej SF.
I tu zbliżam się do najważniejszego choć dość oczywistego spostrzeżenia: współczesna ambitna, „egzystencjalna” SF oraz Weird zachodzą na siebie w bardzo znaczącym stopniu. Czyż nie są w duchu Weirdowe mroczne opowiadania Janusza Cyrana czy Cezarego Zbierzchowskiego? Albo wiele spośród krótszych tekstów Marcina Podlewskiego? Czyż nie pulsują ontologicznym i epistemologicznym lękiem „Lagrange. Listy z Ziemi” Istvana Vizvary’ego? A czyż cała ta metafizyczna groza nie zaczyna się gdzieś od Philipa K. Dicka?
Czy ta zbieżna ewolucja nie jest też w znacznym stopniu rezultatem najnowszych osiągnięć nauki – przede wszystkim fizyki kwantowej, kosmologii i neuronauk – które pokazują nam, że rzeczywistość w samej swej istocie jest zadziwiającym i zupełnie nieintuicyjnym miejscem, w którym poczucie grozy i niesamowitości jest jak najbardziej naturalną reakcją?
A z zupełnie innej strony – czy obu tych nurtów ( Weirdu i „egzystencjalnej” SF) nie upodabniają też ambicje stricte literackie i artystyczne, skłonność do eksperymentów formalnych i językowych, niekoniecznie typowa dla różnych przodków w ewolucji literackiej – czy to SF „Złotego Wieku” czy to „konwencjonalnego” horroru? I znów – ewolucja konwergentna.
Tak czy owak, „Sny Umarłych 2024” szybką stały się moją ulubioną polską antologią ostatnich lat (nie, nie dlatego, że znalazło się tam również moje opowiadanie, choć oczywiście, jestem dumny jak cholera, że się tam znalazło). Co ujmuje mnie w niej najbardziej, oprócz, rzecz jasna, rozkosznego egzystencjonalnego niepokoju, wibrującego na kilkunastu bardzo różnych literackich częstotliwościach? Znów – podobnie jak w przypadku poprzedniej edycji – wysoki poziom artystyczny. Świadomość wszystkich biorących w projekcie Autorek/Autorów, że forma i treść stanowią pewną nierozerwalną jedność.
Taką właśnie fantastykę lubię, niezależnie do tego czy opatrzymy ją etykietą „Weird” czy „SF”. Jestem pewien, że „Sny Umarłych 2025” także pod tym względem (ani żadnym innym) nie rozczarują.
Tak więc, choć pewnie nigdy nie stanę się fanatykiem czy choćby monotematycznym pasjonatem Weirdu, akrobatycznie rozciągnięty na swoim własnym – dość chyba szerokim – literackim spektrum, to jednak muszę przyznać przed samym sobą, że Weird i ja (i jako czytelnik i jako piszący) jednak troszkę na siebie zachodzimy.
I na koniec moja czysto osobista refleksja jako podrzędnego autorzyny. Wysyłając tekst do „Snów Umarłych” mam, tak jak każdy inny Autor/Autorka (niezależnie od swej rangi), świadomość, że może on zostać odrzucony. Bo Oceniający uzna go po prostu za słaby, bo inne teksty okażą się lepsze, bo lepiej podpasują do ogólnej koncepcji (w końcu antologia – o czym niekiedy się zapomina – to także pewna całościowa kompozycja!). To absolutnie normalne i myślę, że akceptuje to każdy Piszący, który stara się zachować jakiś tam dystans do własnych wypocin. Ale, z drugiej strony, wysyłając tekst do „Snów Umarłych” wiem też, że mój tekst nie zostanie odrzucony dlatego, że Oceniający nie ogarnie, o co w nim naprawdę chodzi, albo dlatego, że zirytują Go jakieś formalne, jakby to ujęli niektórzy, „udziwnienia”. Mogę tu sobie spokojnie poeksperymentować, nawet jeśli eksperyment (co jest wszak wpisane w samą naturę eksperymentów) miałby się niekiedy okazać nieudany. To naprawdę ogromna frajda;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz