sobota, 23 grudnia 2023

Polecajka na dziś i nie tylko - Istvan Vizvary, "Lagrange. Listy z Ziemi"


Druga po Zejściu49 Pawła Matuszka znakomita książka SF Wydawnictwa IX, jaką przeczytałem w tym roku, i jednocześnie największa tegoroczna niespodzianka. Bo, owszem, spodziewałem się, rzecz jasna, książki co najmniej dobrej, ale nie arcydzieła „twardej” SF, które swobodnie można wcisnąć pomiędzy „Robota” a „Solaris”.

Czytelnikom spragnionym prawdziwej recenzji gorąco polecam tekst Rafała Śliwiaka z najnowszego numeru Sfinksa (jesień 2023, vol. 74). Ja sam jako człowiek leniwy i mający raczej sceptyczne podejście co do własnej krytycznej błyskotliwości (a ponadto muszący przygotować rybę na wigilię) ograniczę się w tym miejscu jedynie do kilku drobnych uwag.

 W skrócie: uważam, że to najbardziej inspirująca polska powieść SF od czasu „Kamiennej ćmy” Pawła Matuszka z 2011. W przeciwieństwie jednak do zwariowanej, metaforycznej i oniryczno-filozoficznej „Kamiennej Ćmy”, którą nie do końca można chyba nawet zaklasyfikować jako „twarde” SF, Vizvary bardzo wyraźnie nawiązuje do tradycji gatunku w jego klasycznej formie – a więc spotkania z nieznanym, powiedzmy „średniego zasięgu” i na raczej osobistą skalę. Szukając analogii cofam się więc dalej do lat dwutysięcznych i „szczytu” twórczości Jacka Dukaja, powszechnie uznawanego za godnego następcę Stanisława Lema. „Lagrange” różni się od dzieł Dukaja w interesujący sposób. Rozbuchanej dukajowskiej wyobraźni, strzelającej na prawo i lewo genialnymi pomysłami, barokowej estetyczno-intelektualnej formie, Vizvary przeciwstawia pewną oszczędność, dyscyplinę, koncentrację na wybranym temacie, kilku postaciach i wątkach. A jednak, paradoksalnie to właśnie sprawiło, że wizja Vizvary’ego była dla mnie o wiele bardziej przekonująca, (pardon le mot) „realistyczna” i, koniec końców, przygnębiająca niż olśniewające fantasmagorie Dukaja. Po prostu trudno było mi odgonić myśl, że dotyczy ona mojego własnego świata, a także, niestety, mnie samego.    

 Jest też w tej powieści pewna (dosłowna i metaforyczna) klaustrofobiczność, mile kojarzącą się z klimatami „Solaris”. A zatem jesteśmy na miejscu. „Lagrange. Listy z ziemi” to, w moim przekonaniu, najbardziej dosłowna w polskiej fantastyce kontynuacja formuły Stanisława Lema ze złotego beletrystycznego okresu (nie ujmując wielkości Dukajowi, rzecz jasna). Chociaż dyskretnie pobrzmiewają tutaj i echa Wiśniewskiego-Snerga (kontakt z istotami z zupełnie innego poznawczego wymiaru), i Philipa K. Dicka (kolejne wersje rzeczywistości), i jeszcze innych autorów. To tekst bardzo solidnie choć nie nachalnie osadzony w tradycji.

Wracając jednak do Lema, „Lagrange” podobnie jak „Solaris”, „Fiasko”, czy „Głos Pana” to potraktowana na serio opowieść o kontakcie z nieznanym, tyle że napisana w erze Chata GPT, sztucznych inteligencji, post-humanizmu czyi najnowszych osiągnięć neurobiologii i kognitywistyki. O kontakcie, jak łatwo się domyśleć, z góry skazanym na niepowodzenie. Nie dlatego nawet, że wszechświat nie jest taki, jak nam się zdawało, że nieznane nie jest takie, jak nam się zdawało, że kontakt nie może być taki, jak nam się zdawało, czy nawet, że rzeczywistość nie jest taka, jak nam się zdawało. Nie, największy problem leży w tym, że przede wszystkim to my sami nie jesteśmy tacy, jak nam się zdawało. Konfrontacja z nieznanym (ale i z naszą własną technologią, która powoli zaczyna nas przerastać) pokazuje nam właściwe miejsce w szeregu. Pomimo wszystkich tych śmiesznych snów, rojeń o potędze, pozostaliśmy jedynie tym, czym byliśmy od samego początku – czyli prymitywnymi mieszkańcami afrykańskiej sawanny, widzącymi świat jedynie poprzez niedoskonałe metafory, wywodzące się z tamtych pierwotnych czasów – ruch, barwę, rytm, zapach. Próbującymi zamknąć rzeczywistość w klatce znanych nam związków przyczynowo skutkowych, lecz, niedostrzegającymi o wiele istotniejszych wzorów, czających się już poza granicami naszej percepcji i naszego rozumienia. Kto powiedział, że świadomość sprawiła, że staliśmy się mądrzejsi od choćby zamieszkujących nasze wnętrzności bakterii? Być może wcale nie powinniśmy przyjmować tego faktu za pewnik.

Jest taki dość przerażający poznawczo moment (trzeba dodać nie jedyny), w ostatniej chronologicznie wersji zdarzeń (jak przeczytacie, będziecie wiedzieli, o czym  mowa), kiedy to stworzony przez protagonistę egzoprogram o mało  wyrafinowanej nazwie „Narrator” na podstawie niekompletnych danych wejściowych tworzy zadziwiająco trafny model rzeczywistości, przewidując niezwykłe wydarzenia, których ludzie nie są w stanie zrozumieć, zinterpretować czy ułożyć w logiczny ciąg przyczynowo skutkowy nawet post-factum. Zaiste, smutne requiem dla ludzkich zdolności poznawczych.

 Może i rozpisałbym się dłużej, ale żona już goni do sprzątania przed wigilią, więc będę powoli kończył;) Mam w każdym bądź razie nadzieję, że powieść zasłużenie otrzyma w przyszłym roku Zajdla, albo w każdym bądź razie, bardziej przewidywalnie, Żuławia. Nieco irytuje mnie, że na razie, pomijając tekst Rafała Śliwiaka, na necie doczekała się jedynie dwóch recenzji. Mam nadzieję, że tak inspirująca SF nawet w tych kiepskich czasach zostanie jednak zauważona.

A oto link do strony Wydawnictwa IX, gdzie możecie nabyć książkę: https://wydawnictwoix.pl/produkt/istvan_vizvary_lagrange/

sobota, 23 września 2023

Rocznik Fantastyczny 2023

 

„Opowiadania są solą fantastyki” – nie pamiętam już, kto to pierwszy powiedział, najprawdopodobniej jednak na tę, oczywistą w sumie, ideę wpadało niezależnie od siebie w różnym czasie wielu ktosiów. A to już słowa Jarosława Grzędowicza z pierwszego numeru „Fenixa-Antologii”: „Fantastyka jak żadna inna literatura potrzebuje opowiadań. Krótka forma jest zwykle jej najgłębszą treścią”.

 I rzeczywiście, paradoksalnie, płodząc 1000 stronicową sagę dużo łatwiej jest zamaskować fakt, że, w gruncie rzeczy, pisze się o niczym. W krótszym tekście to raczej nie przejdzie, wszystko widać jak na dłoni, przynajmniej z punktu widzenia jako tako wyrobionego czytelnika.

Zdarza się więc, że są autorzy – i to przeważnie tak znakomici jak Ted Chiang czy u nas Janusz Cyran,  piszący niemal wyłącznie same opowiadania, lub, co najwyżej mikropowieści. Zdarza się też, że autorzy rozpaczliwie nudnych (rzecz jasna nudnych tylko z mojego, czysto subiektywnego punktu widzenia – mam tu absolutną i pokorną świadomość, że słupki sprzedaży temu punktowi widzenia zaprzeczają), czysto komercyjnych tasiemców w ogóle za opowiadania się nie biorą, i słusznie, no bo i jaki w dzisiejszych czasach praktyczny zysk z pisania opowiadań dla literackiego celebryty? I, co ciekawe, zdarza się również, że autor typowych „bestsellerów” znienacka zaskakuje świetnym opowiadaniem, którego trudno się było, na pierwszy rzut oka, po nim spodziewać. Tak zaskoczył mnie właśnie Brandon Sanderson tekstem „Broniąc Elizjum”, który wzbudziło we mnie o wiele większy entuzjazm niż jego (żeby nie było, jak najbardziej profesjonalne i dobrze napisane) sagi.

Opowiadania – zwłaszcza dziś – są ostatnią ostoją pisarskiej autonomii. Biorąc się za opowiadanie wciąż jeszcze nie trzeba aż tak przejmować się czytelniczymi, wydawniczymi i społecznościowymi algorytmami, które niepodzielnie rządzą już od dawna „poważnym” rynkiem. Dla przykładu – uwielbiam Marcina Podlewskiego – zarówno opowiadania, jak i powieści (choć „Księga Zepsucia” w porównaniu do „Głębi” jakby ciut mnie rozczarowała, ale o tym może przy innej okazji). Niemniej jednak, uważam, że to właśnie w opowiadaniach autor ten pokazuje nam prawdziwe spektrum swoich możliwości.

Nie byłbym sobą – czyli, bądźmy szczerzy, starym, wyleniałym dinozaurem, tudzież dziadersem – gdybym trochę nie pomarudził z tęsknoty za starymi dobrymi czasami – latami 90tymi i 00wymi, kiedy to w Polsce, dzięki kilku konkurującym pismom, świetnie funkcjonował rynek opowiadań. Gdy pisma te były drukowane w ogromnych nakładach na papierze (!), pojawiały się w kioskach (!!), następnie zaś były kupowane (!!!) i czytane (!!!!) a same opowiadania wzbudzały emocje i były nierzadko gorąco dyskutowane. Ale długo pomarudził nie będę, bo inni marudzili już mądrzej i składniej ode mnie – odsyłam do tekstów Jarosława Grzędowicza, Krzysztofa Sokolowskiego i Tomasza  Fijałkowskiego ze wspomnianego już pierwszego numeru „Fenixa-Antologii”. Swoją drogą, nie mogę przeboleć zakończenia tego projektu, bo „Fenix-Antologia” – ze wszystkich pism fantastycznych, jakie kiedykolwiek istniały na polskim rynku – był najbardziej skrojony pod takiego dokładnie czytelnika jak ja. Miło, choć raz w życiu, być czyjąś grupą docelową.

Ale – jak to śpiewał pewien rosyjski bard (nie daje mi spokoju, czy gdyby żył, popierałby dziś Putina?) – „jeszczio nie wieczier”. Wciąż jeszcze ukazuje się „Nowa Fantastyka”, dzięki grupie młodych entuzjastów funkcjonują „Fantazmaty”, no i pojawił się „Rocznik Fantastyczny”.

Wszystko to napisał facet, który raptem opublikował 4 teksty w latach 1997-2001, a potem jeszcze 7 w latach 2012-2019. I tylko jeden z tych tekstów zszedł poniżej 50 000k znaków;) Niektórzy jednak twierdzą, że nigdy nie jest za późno na zmianę;)

Mniej więcej w momencie, gdy piszę te słowa „Rocznik Fantastyczny 2023” ma zapewne swoją premierę na „Bachanaliach fantastycznych”. A w nim i moje skromne opowiadanko „Slow Life” – niespełna 20 000 znaków;)

Ja swój „Rocznik” posiadam już od 3 tygodni i przeczytałem go od deski do deski. Jaki jest? Dokładnie taki, jaki być powinien. Formatem przypomina nieco starego „Fenixa” z lat 90tych – i dobrze, bo zmieści się nawet w małej torbie i można go sobie czytać w poczekalni albo na nudnym zebraniu. W środku znajdują się opowiadania polskich autorów i nieco publicystyki. Opowiadania są różne – niektóre podobały mi się bardziej, inne mniej, reprezentują różne pisarskie temperamenty i różne gatunki. I właśnie tak jest dobrze. W jakimś stopniu bowiem pokazują spektrum tego, czym była – czym wciąż jest – czym może być – literacka fantastyka. Malkontenci pewnie doczepią się do formatowania czy literówek, ale nie to jest istotne. Ważne że, Rocznik Fantastyczny” jest. Ot tak, po prostu. Chwała Bartkowi Biedrzyckiemu za kolejną inicjatywę i za to że, przy okazji, mogłem się poczuć niemal jak 26 lat temu, gdy kupiłem w kiosku niewielką broszurkę z moim opowiadaniem;)

"Rocznika Fantastycznego 2023" w kiosku, co prawda, nie kupicie, ale za to kupicie go tutaj i to jedynie za 25 zeta: https://esef.com.pl/pl/p/Rocznik-fantastyczny-2023-/8165?fbclid=IwAR1BquF3nlynBV1ryuqgmsDfQerRBLpc8H8dW6YPu_o0ckmLI795tbIPLqs

Tu możecie przejść na facebooka "Rocznika Fantastycznego": https://www.facebook.com/groups/RocznikFantastyczny/?locale=pl_PL

A tu z kolei polecam wam stronę Bartka Biedrzyckiego: https://www.gniazdoswiatow.net/