(i nie wiem, czy będą kolejne, bo strasznie jestem zagoniony). Za to długi.
Wtem chłopiec słyszy cichy jęk. Ostrożnie skrada się przez mrok, by po chwili odnaleźć starszego mężczyznę opartego o koło wozu. Tamten nie może się poruszać, w jego brzuchu zieje potężna rana. Wciąż jest jednak przytomny; gdy Kage się zbliża, unosi wzrok. Choć w tej sytuacji wydaje się to cokolwiek absurdalne, jego twarz rozjaśnia nieśmiały uśmiech. Szepcze coś cicho, wskazując na swe usta, potem zaś na leżący u jego stóp na wpół wybebeszony tobołek. Kage nie rozumie słów, ale przekaz jest jasny. Nie bacząc na to, że nieznajomy mógłby chwycić go resztką sił i poderżnąć gardło skrywanym za plecami nożem, pochyla się i sięga ręką do pakunku. Odsuwa na bok twardy, prostokątny kształt i wyciąga drewniany kubek. Potem szybko biegnie do pobliskiego strumienia. Zaraz jest z powrotem. Podaje wodę umierającemu. Ten wypowiada w swoim melodyjnym języku słowa podziękowania i drżącymi dłońmi przechyla naczynie do ust.
Kage z rosnącym zainteresowaniem obserwuje nieznajomego. Mężczyzna nie jest Aruńczykiem, mieszkańcem Hugusz, dalekiego Ledh ani członkiem któregoś z wędrownych plemion. Skąd zatem pochodzi? Z jeszcze dalszego kraju, położonego gdzieś hen za górami? Z miejsca, gdzie wstaje słońce?
Wzrok chłopca pada na prostokątny kształt, który wypadł wcześniej z tobołka. Podnosi go, rozchyla i z fascynacją dotyka cienkich, białych arkuszy. Wie, czym jest ten dziwny przedmiot. Słyszał kiedyś o takich z ust kupca, któremu jego ojciec pozwolił przejść przez ziemie plemienia. Z ekscytacją przebiega palcami po ozdobionych czarnymi znakami kartach księgi, jakby licząc na to, że w ten sposób pozna ich tajemne znaczenie.
Tymczasem nieznajomy odkłada kubek i bacznie przygląda się chłopcu. Znów uśmiecha się z wysiłkiem. Gestem prosi Kage, by podał mu przedmiot.
Jest zbyt ciemno, by czytać; mężczyzna po prostu na chybił trafił rozkłada księgę, dotyka palcami stron, przymyka oczy i zaczyna recytować z pamięci. Chłopiec słucha, urzeczony rytmem i melodią słów. Choć nie potrafi jeszcze tego nazwać, w jakiś sposób wie, że ma do czynienia z poezją.
Mężczyzna z wysiłkiem odkłada księgę i po raz ostatni uśmiecha się. W jego oczach nie ma żalu, gniewu czy rozpaczy, lecz jedynie jakaś subtelna melancholia, docierająca wprost do serca Kage, budząc w nim głód i tęsknotę, której – znów – nie potrafi jeszcze opisać właściwymi słowami.
Nieznajomy delikatnie uderza dłonią w swą pierś.
– Nezami. Nezami sahl el T’araf – przedstawia się i pytająco wskazuje palcem na swego małego rozmówcę.
– Kage – odpowiada chłopiec, jednocześnie wyczuwając fałsz w swoim głosie. To przecież nie jest jego prawdziwe imię. Jak powinno brzmieć?
Mężczyzna zamyka oczy i po chwili przestaje oddychać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz